Kilka słów o mnie

Byłem ministrantem, harcerzem, żeglarzem, modelarzem lotniczym, lekkoatletą, asystentem na Politechnice Wrocławskiej, po Marcu '68 także więźniem komuny.

W 1971 r. życiowe wybory związały mnie z Jelenią Górą. Byłem głównym projektantem jej planu ogólnego. Ówczesna ekologiczna degradacja tych ziem, była impulsem do udziału w obywatelskim ruchu ekologicznym. Odbyłem roczny staż urbanistyczny w Hanowerze, potem studialny pobyt w Meksyku. Od 1977 roku jestem kustoszem Dworu "Czarne". Poza jego uratowaniem od zagłady, mój życiowy dorobek to: rekord Dolnego Śląska juniorów w dysku, kilkanaście nagród i wyróżnień w konkursach urbanistycznych, współorganizowanie Euroregionu Nysa, pierwszej transgranicznej wspólnoty na obszarze byłego bloku wschodniego. Cenię sobie tytuł Człowieka Roku '2006 uzyskany w plebiscycie "Nowin Jeleniogórskich".

Marzy mi się współczesna odmiana pozytywizmu.

Jestem żonaty, mam czwórkę dorosłej dziatwy i sześcioro wnucząt.

Podziel się z innymi

| |

Harcerska przygoda bis

2016-02-15 13:50
W blogowej auto-mini-prezentacji wspomniałem o harcerstwie. To wspomnienie dotyczy lat odległych. W perspektywie ludzkiego życia, nawet bardzo odległych. Ale właśnie teraz są powody, abym do tego wątku powrócił.

Po kolei zatem...

Na jesieni, może w zimie, minie 60 lat od pewnego dnia, gdy we wrocławskim II Liceum Ogólnokształcącym (dziś ul. Parkowa, wtedy Rosenbergów) zaczęło się coś wyjątkowego. Coś, co dla nas, wówczas 13- 14- letnich małolatów z VIII klasy i tych z klas starszych, stało się fantastyczną przygodą. Oto los zafundował nam szansę uczestniczenia w odradzającym się najprawdziwszym harcerstwie. Skąd to wartościujące podkreślenie? Jest ważne i do tego za chwilę powrócę.
Dziś grono druhów-weteranów stara się spisać to co przeżyliśmy i czego doświadczyliśmy. Jesteśmy przekonani, że było to tak ważne, iż ciąży na nas powinność upamiętnienia tamtych zdarzeń co najmniej jubileuszowym eventem (hasło: Zlot 60-lecia), a to z kolei prosi się o powiązanie go z konkretną datą. Upamiętnić chcemy mianowicie powstanie 25. Wrocławskiej Drużyny Harcerzy im. Harcerskiego Batalionu Szturmowego PARASOL. Po pierwszym, bardzo udanym obozie nad Jeziorem Rożnowskim (lato 1957 r.) przyjęła ona profil drużyny żeglarskiej, dodając w nazwie przymiotnik "Wodna" i tak jest na ogół pamiętana. W każdym razie przez tych, którzy wtedy byli z nią związani...
I oto od jesieni 2014 r. trwa akcja odszukiwania się (po ponad półwieczu!!!) rozproszonych dziś po kraju i po świecie dawnych członków "Dwudziestki Piątki". Najpierw spotkało się czterech weteranów, niebawem było nas kilkunastu, zaś na grudniową zbiórkę przybyło już ponad dwudziestu druhów. Dziś kontakty funkcjonują w gronie ponad czterdziestu osób i ta liczba stale rośnie. Ostatnio do akcji dołączyły druhny z działającej wtedy w tym samym ogólniaku żeńskiej 19.Wr.D.H. Na rekonstruowanych listach harcerzy z "Dwudziestki Piątki" i harcerek z "Dziewiętnastki" jest już odpowiednio 88 i 30 nazwisk. Te listy obejmują też tych druhów i te druhny, którzy w międzyczasie odeszli niestety "na wieczną wartę"...

Wiadomością, która nas niedawno zelektryzowała i uradowała, była informacja iż uchowała się kronika 25.Wr.W.D.H. Powstała wczesną wiosną '57 i opisuje to, co się działo od tej pory. Kronika nie podaje daty utworzenia drużyny, ale widać wyraźnie, że na początku 1957 roku była już ona nieźle okrzepła.

Ale jak to się zaczęło?

Dzień pierwszej zbiorki nie został póki co zidentyfikowany. Ale zapamiętany został "impuls sprawczy", który miał miejsce wcześniej. Wizytę w naszym ogólniaku złożył dr Jerzy Masior z nieodległej Akademii Medycznej. Elegancki cywil w beżowym trenczu pogadał z uczniami w szkolnych klasach, po czym odbyło się ogólne spotkanie informacyjne w auli. Jak ono przebiegło i co było zaraz potem, nie pamiętam. Data tego zdarzenia jest sporna. Jedni koledzy uważają, że musiał to już być początek roku 1957, ale są tacy którzy twierdzą, że wizyta naszego przyszłego komendanta miała miejsce, w historycznym październiku 1956 roku. Dla tych, których interesuje nasza historia najnowsza nie jest to szczegół bez znaczenia. Po pamiętnym poznańskim Czerwcu, po tragedii węgierskiej (poruszające apele o oddawanie krwi "dla braci Węgrów"), historia nabrała przyspieszenia. Polacy otrząsając się z koszmaru epoki stalinowskiej, zaczęli nabierać wiary (złudnej jak się miało okazać), że już będzie lepiej, inaczej, może wreszcie choć trochę normalnie.
W imię ładu w historycznej faktografii przypomnijmy: reaktywujący tradycyjne harcerstwo I Zjazd ZHP odbył się 10.12.1956. W istocie była to impreza 3-dniowa, nie przypadkiem zorganizowana w Łodzi, mocnym ośrodku "harcerstwa" (OH ZMP) z epoki, która właśnie dobiegała końca. Niektórzy pewnie jeszcze pamiętają: niebieskie spodenki, białe koszule, obowiązkowe czerwone chusty, wychowawcy klas w roli zastępowych a ich klasy to hurtem i z automatu zastępy i drużyny. Model w Polsce bezsensownie obcy, jak cala bolszewia. Trudno się dziwić, że na długo przed łódzkim zjazdem wśród druhów z dawnego ZHP narastał ferment, który zaowocował pojawieniem się na zjeździe "desantu" z udziałem znanych postaci, jak historyk prof. Tomasz Strzembosz czy autor "Kamieni na szaniec", hm. Aleksander Kamiński. Nie bez polemik, m.in. po kłótni z Jackiem Kuroniem - heroldem "czerwonego harcerstwa", w trzecim dniu zjazdu uchwala o reaktywowaniu Związku Harcerstwa Polskiego została podjęta. Powrócił harcerski krzyż, lilijka i podstawowy kanon zasad, na jakich od 1911 roku oparte było polskie harcerstwo, będące zresztą częścią światowego skautingu.

Uchwała łódzkiego Zjazdu otwierała nowy rozdział w dziejach ZHP, a równocześnie wieńczyła proces spontanicznego dojrzewania w społeczeństwie, a co najmniej w pewnych jego segmentach, potrzeby powrotu do wypróbowanych metod i wzorów harcerskich. Tak też było w naszym, wrocławskim przypadku. Wrocław, obok Krakowa, stał się po wojnie głównym celem eksodusu tysięcy Polaków opuszczających ukochany Lwów. Jednym z nich był druh Jurek Masior. Gdy wybuchla wojna miał 16 lat i był drużynowym 40. Lwowskiej Drużyny Harcerzy. Teraz, gdy powiało odwilżą, błyskawicznie przez Masiora skompletowana grupa instruktorów (m.in. Józef Pichler, Czesław Żymalski, Zdzisław Ojrzyński, Adam Maziak czy najmłodszy z nich Jacek Strożecki) to był krąg harcerzy znających się chyba jeszcze z czasów lwowskich. Mogliśmy korzystać z ich wiedzy a dziś, z perspektywy czasu, jesteśmy w stanie docenić ich talenty i umiejętności pracy z harcerskim narybkiem. Wtedy za sprawą Masiora i jego kadry byliśmy bez reszty zafascynowani życiem harcerskim. Nie mogło być inaczej, skoro harcerstwa z jego etosem, jego regułami i zwyczajami uczyli nas starsi o kilkanaście lat druhowie, ze świeżym jeszcze doświadczeniem z przedwojennego ZHP, z Szarych Szeregów a także z AK.

Wiosną 1957 roku byliśmy już dobrze zorganizowani, przeszkoleni, mieliśmy pierwsze żaglówki i przystań a w kwietniu objęliśmy symbolicznie w posiadanie Wyspę Szczytnicką naprzeciw głównego budynku politechniki.
[zdjecia:30,36,37,38,39]
Były musztry, ogniska, wycieczki krajoznawcze (góra Ślęża) biegi sprawnościowe, 3-dniowy wędrowno-stały obóz w Srebrnej Górze. Przede wszystkim trwały przygotowania do pierwszego prawdziwego obozu pod namiotami w Znamirowicach k/Rożnowa. Obozu żeglarskiego. W tym czasie jachtowa stocznia w Giżycku budowała dla nas jacht typu omega, który dla upamiętnienia jednego z bohaterów "Kamieni na szaniec" otrzymał imię "Rudy". Inna, mniejsza żaglówka typu ket, dość wywrotna jak się nieraz okazało, to był "Alek". Na jezioro Rożnowskie pojechał z nami także "Miś", mały wiosłowo-żaglowy bączek. Obóz trwał przez prawie cały lipiec. Działo się wiele: wycieczki górskie (Piwniczna, Pieniny, spływ Dunajcem), biwaki, zdobywanie sprawności, marsze nocne. Czasem dawało to nieźle w kość, do dziś pamiętam, jak z kolegami próbowaliśmy opanować sztukę spania w marszu i już wiem że nie jest to niemożliwe. Wspaniałą harcerską i żeglarską przygodę nad Jeziorem Rożnowskim dzieliliśmy czasem z druhnami z "Dziewiętnastki" obozującymi w tej samej okolicy
[zdjecia:40,41,42,20,21]

A na co dzień były stałe obowiązki obozowe, częste ogniska z pogadankami, skeczami i rzecz jasna - śpiewaniem. Z piosenkami lwowskimi w repertuarze. Bo też kochali nasi starsi druhowie ten ich Lwów ogromnie...

Tu słowo o komendancie obozu. Był nim drużynowy "Dwudziestki Piątki" harcmistrz Jerzy Masior
[zdjecia:22]
Znakomicie nad wszystkim panował, trzymał nas krótko, ale przede wszystkim był dla wszystkich autentycznym druhem i autorytetem. A przy tym był też renesansowo wszechstronny. W kronice drużyny jest sporo udanych karykatur spod masiorowego ołówka. Dużo później, gdy przeniósł się do Nowego Sącza, gdzie kontynuował pasje społecznika (dziś działa tam Fundacja im. dr Jerzego Masiora), okazało się że jest też utalentowanym malarzem-akwarelistą i wrażliwym poetą. Jego piękne wiersze nasycone emocjami lwowiaka można znaleźć np. na portalu "Cracovia Leopolis". Jerzy Masior zmarł w roku 2003, mając 79 lat.

Wiemy kim był dla nas, ale nie jest całkiem jasne jaką miał pozycję na wyższych piętrach harcerskich struktur. Po prawdzie była to dla nas, kilkunastolatków żyjących i zauroczonych piękną, skautowsko-żeglarską przygodą, kwestia mało interesująca.

No, ale przecież coś się wokół nas działo. Oto wspomnienie jednego z druhów:
(...) Ja nie jestem "lwowiakiem" podobnie jak cała moja rodzina. Ale te tradycje zaszczepione w 25-ce gdzieś tam w mojej głowie siedzą. A na marginesie - pamiętasz pewien pochód 1-majowy (1958 - JJ). Byliśmy z racji efektownego umundurowania, pocztem sztandarowym Chorągwi. Zbiórka wszystkich była na dziedzińcu szkoły na ul Nowowiejskiej. Jurek Masior przyszedł w mundurze i przekazał wiadomość najświeższą - został zawieszony w czynnościach jako szczepowy (czy drużynowy) po jakiejś tam, kolejnej rozróbie. Mieliśmy iść sami. Powstało zamieszanie - "my też nie idziemy !!". Ale wyperswadował nam, że będzie jeszcze gorzej. No i poszliśmy. Trybuna honorowa była między Operą a fosą. Szło się od strony Rynku. Po wyjściu z Rynku zaczęliśmy śpiewać "W dzień deszczowy i ponury z Cytadeli idą z góry. Szeregami lwowskie dzieci..." Co się tam działo?! Do dziś pamiętam. To tylko epizod. Ale znaczący. (...).

Zachowały się dwie fotki, prawdopodobnie upamiętniające właśnie tamten dzień.
[zdjecia:23,24]
Umundurowani po marynarsku (był to prezent Technikum Żeglugi Sródlądowej) stoimy dwóch rzędach, na pierwszym planie mój zastęp "Piratów" a za nami zastęp "Krabów" druha Marka Waszkiewicza. W tle budynki szkolne, chyba właśnie szkoły na ul. Nowowiejskiej. Po tylu latach łatwo o nakładanie się różnych wspomnień, ale możliwe, że była to zbiórka hufca przed obowiązkowym udziałem w rytuale Swięta Pracy.

Pewnie już się nie dowiemy, czy naszym spontanicznym, 1-majowym występem nie "przysłużyliśmy" się naszemu drogiemu drużynowemu. Faktem jest, że w kraju popaździernikowe nadzieje stopniowo więdły i usychały. Sam Masior niebawem, już po roku 1960 rozstał się z drużyną którą stworzył, ale wzajemne serdeczne kontakty były przez jego wychowanków pielęgnowane. Mówią o tym kolejne trzy zdjęcia
[zdjecia:25,26,27]
wykonane - jak większość poprzednich - przez naszego foto-kronikarza, dziś kapitana żeglugi jachtowej, druha Janka Mejera. Oto od powstania "Dwudziestki Piątki" minęło ćwierć wieku, gdy po kolejnym przesileniu dziejowym, w całkiem innej już epoce, dawni druhowie znów spotkali się z dr Jerzym Masiorem. Najpierw w czerwcu 1991 r. we Wrocławiu, a niebawem, we wrześniu tego samego roku - na improwizowanym zlocie. Gdzie? Znów nad jeziorem Rożnowskim i oczywiście znów pod żaglami. Z ostatniego z tych zdjęć druh harcmistrz dr Jerzy Masior z nieodłącznym krzyżem harcerskim uśmiecha się do nas, mając jakże wymowne tło z orłem w koronie.

Nie było moim zamiarem przedstawienie całej historii naszej drużyny. Jeśli już, to starałem się przywołać i w migawkowym skrócie opisać jej dzieje w latach 1956-58, tj. w czasie, kiedy sam do niej należałem. Po ukończeniu IX klasy, w dość szczególnych okolicznościach musiałem zmienić szkołę i maturę w r. 1960 składałem już w III L.O.
Ale dla minimum ciągłości narracji dodam kilka informacji o tym, co działo się po obozie rożnowskim. Dzięki dobrej komitywie z pobliską przystanią AZS-u wykonywaliśmy w jej hangarach prace szkutnicze przy naszych łajbach. Dodać należy, że nasz wodniacki sprzęt uległ wzbogaceniu o większą od "Rudego", mieczową (jak i pozostałe łodzie), niemal płaskodenną "Olimpię" a także o gaflowego "Wikinga". Nasi świetni instruktorzy, m.in. doświadczony kapitan Jurek Mikulski szkolili nas wytrwale i starannie. Tak w sztuce żeglowania (akwenem ćwiczebnym była oczywiście Odra), jak i w niezbędnym dla uzyskania kolejnych stopni, zakresie wiedzy teoretycznej. Wielu z kolegów te pasje pielęgnuje do dziś. Drużyna nie rezygnowała z różnych wypraw, odbywały się biegi sprawnościowe lub na stopnie harcerskie a także wycieczki o tematyce krajoznawczej, bądź historyczno-edukacyjnej. Wielu z nas pamięta wycieczkę do Rogoźnicy na teren dawnego obozu "Gross Rosen". Poznaliśmy porażający koszmar tego miejsca, wzięliśmy udział w pracach porządkowych a na koniec w zwartym szyku z pocztem sztandarowym wkroczyliśmy do pobliskiego kościoła na rozpoczynającą się mszę. A tu czekało nas przeżycie szczególnego rodzaju. Poczet sztandarowy który tworzyło trzech najroślejszych druhów z naszej starszyzny - Leszek, Jurek i Janusz, wszyscy w białych rękawiczkach oraz w czapkach regulaminowo z paskiem pod brodą, został dość ostentacyjnie wezwany przez celebransa do odkrycia głów. Cóż, nie miał ów ksiądz wiedzy, że są sytuacje, w których służby mundurowe okazują honor w takiej właśnie formie. Próbował mu to powiedzieć nasz drużynowy, ale ksiądz na takie argumenty okazał się odporny, więc trzeba było ustąpić... Potem było pełne wrażeń i trzaskającego mrozu zimowisko w Szklarskiej Porębie, zwiad grupy rozpoznawczej - jeszcze zimą - nad Jeziorem Sławskim, w miejscu upatrzonym na kolejny obóz żeglarski i wreszcie, już w lipcu, sam ten obóz. Tak jak i rok wcześniej zaznaliśmy frajdy nie byle jakiej. Poczynając od tego, że tym razem transport naszych łodzi powierzyliśmy... Odrze. Od portu w Malczycach trzy nasze łodzie: "Rudy", "Olimpia" i "Alek (czy może "Wiking"?), a na każdej z nich trójka harcerzy, przez trzy dni "przytroczona" do rufy jakiejś barki, trochę jak sanki w kuligu, przemieszczała się niespiesznie do portu w Głogowie. Stamtąd na skrzyniach ciężarówek łajby wraz z nami dotarły na leśny półwysep jeziora, gdzie trwało już przygotowanie obozu przez naszą grupę kwatermistrzowską. Kronika drużyny zawiera szczegółowy zapis życia obozowego.
Z rozlicznych przeżyć utkwił mi w pamięci mocny sztormowy szkwał, któremu nie oparła się nasza piękna "Olimpia". Byliśmy na niej we dwóch z kolegą Zbyszkiem. Złapaliśmy potężny przechył, nie pomogło ofiarne balastowanie i w kilka sekund łódź z żaglami leżącymi na wodzie spychana przez wiatr dryfowała po dużych falach w przybrzeżne trzciny. Co potem? Sztorm przycichł, postawiliśmy łódź i po mozolnym wybieraniu wody gruntownie mokrzy, wzięliśmy kurs na obozową marinę...

Pod koniec obozu mieliśmy bieg na stopień ćwika (dla niezorientowanych - ostatni przed stopniem podharcmistrza). Kandydaci musieli dobrze znać historię skautingu, ZHP, Szarych Szeregów. Potem podzieleni na cztery trzyosobowe patrole dostali solidny zestaw zadań do wykonania, w tym np. rzetelne opisanie przydzielonej każdemu patrolowi wsi na trasie biegu. Czytając w kronice raporty patroli widać jak mądrze ci wychowawcy kierowali naszym rozwojem. Nie tylko fizycznym i sprawnościowym, ale i intelektualnym oraz obywatelskim. Wysoko ustawiona poprzeczka wymagań zmuszała do wysiłku, nie pozostawiając miejsca na partaninę czy chodzenie na skróty. Byliśmy uczeni elementarnej solidności i poczucia odpowiedzialności za siebie i innych.

A finał patrolowego biegu to jeszcze jedno niezapomniane przeżycie. Wielokilometrowa trasa biegu, odbywanego rzecz jasna z mapą i "za znakami", częściowo nocą, wyprowadzała patrol na brzeg jeziora. Stąd należało alfabetem Morsa lub marynarskim "semaforem" zameldować się instruktorowi w punkcie kontrolnym na przeciwnym, odległym o kilkaset metrów brzegu. Po czym patrol musiał zbudować tratwę, na niej złożyć i zabezpieczyć swoje plecaki, buty i odzież a następnie popychając ten środek transportu przepłynąć akwen. Emocje, satysfakcja z pokonania trudności i że dało się radę...

Czas na podsumowanie.
Zapewne nie byliśmy jedyną taką drużyną...
Ale czym ta nasza "Dwudziestka Piątka" była dla nas i jak nas tamta harcerska przygoda przygotowała do dorosłego życia, jesteśmy w stanie ocenić teraz, już jako ludzie w tego życia jesieni. W międzyczasie iluś z nas otarło się o wydarzenia Marca '68, działało w legalnej i podziemnej "Solidarności", porobiło kariery naukowe, odniosło takie czy inne sukcesy (jak choćby nasza koleżanka, druhna Wanda Błaszkiewicz z "Dziewiętnastki", znana bardziej pod nazwiskiem Rutkiewicz). Dziś żyjemy swoim życiem, dochowaliśmy się dzieci i wnuków, rozproszyliśmy się, wielu mieszka poza Polską, gdzieś w świecie...
A jednak! A jednak, nie da się powiedzieć, że było, minęło...
Bo gdy w świat poszły wici i zaczęła krążyć idea, że może warto byłoby przeżyć naszą "harcerską przygodę bis", odzew jest coraz obfitszy i jednoznacznie pozytywny. A to wiele znaczy...

Oto obrazki już całkiem świeże. Tu
[zdjecia:28]
siódemka druhów-weteranów, od prawej: Wojbor, Janek, Marek, Tomek, Leszek, Rysiek i Jacek, na spotkaniu we Wrocławiu (czerwiec ub.r.). Leszek i Jacek z chustami w barwach "Dwudziestki Piątki".

A to
[zdjecia:29,31,32,33,34,35]
nieco facecyjne portrety Janka, Andrzeja, Leszka, Bogdana, niżej podpisanego i regulaminowo salutującego Tomka, wykonane (nie tylko nam) przez druha Andrzeja Koleśnika na ostatniej zbiórce (12. grudnia 2015). Kolejną planujemy 30. marca b.r. a gościnę zadeklarowało nam szefostwo Biura Edukacji Publicznej wrocławskiego oddziału IPN.
Na koniec: za opracowanie archiwalnych zdjęć do publikacji dzięki serdeczne dla druha Kazimierza z Zachełmia.

* * * * * *

Jeszcze post scriptum:
Ten artykuł jest inny niż poprzednie.

Kieruję go w wirtualną cyber-przestrzeń a przeczyta każdy, kto zechce. I zareaguje lub nie. Stałych gości tej witryny czuję się w powinności przeprosić, bo tym razem mam na myśli innych Adresatów. Tym tekstem chciałbym sprowokować do reakcji te osoby, którym ten artykuł dedykuję: Druhnom i Druhom z czasu naszej pierwszej przygody harcerskiej. To jasne, że uprawiam tu swoją prywatę. Dopuszczalną, jak sądzę.

Komentarze

Duch Gór @ 92.40.249.*

wysłany: 2016-02-16 19:48

Harcerstwo , fajna sprawa , należałem kiedyś do Harcerzy , byłem kiedyś na zlocie, Harcerstwa , Polskiego w Pieńsku 2 dni , i na świecie drużyny, Czarnej 13 z Jeleniej Góry, znajomi dziś dzieci wychowują , duchu Harcerstwa , miło popatrzeć i posłuchać nieraz, jakie zdobywają sprawności 🆔

druh Andrzej @ 78.8.58.*

wysłany: 2016-02-18 16:05

Witaj Jacku!
Z przyjemnością przeczytałem Twój najnowszy wpis blogowy.
A piszę tu bo wspomniałeś o mojej szkole - Technikum Żeglugi Śródlądowej,
gdzie ja też byłem w harcerskiej drużynie żeglarskiej.
Patent sternika jachtowego zdobyłem wcześniej w jeleniogórskiej LOK,
na jeziorze Zbąszyńskim w Zielonogórskiem. Potem, jako marynarze "żeglugi szuwarowo - bagiennej", mieliśmy harcerskie żeglarskie obozy na wyspie,
na jeziorze Jeziorak niedaleko Iławy na Mazurach. Były też jakieś harcerki z jednego z liceów wrocławskich w ramach współpracy.
Jakieś podobieństwo jest w tej przygodzie. Ale tylko takie, jak wyżej opisałem. Reszta była totalnie jałowa. Były to lata 1968 - 1973. Przełom gomułkowsko - gierkowski.
Faktem było, że żegluga śródlądowa w Polsce rozwijała się wtedy bardzo dynamicznie. Dziś po tym nic nie zostało. Podobnie jak po polskich komsomolcach i czerwonym harcerstwie Jacka Kuronia.
Gratuluję kontynuacji pięknej przygody!
Opisać to trzeba dla pożytku następnych pokoleń!
Trzymam kciuki!

m.n. @ 83.22.38.*

wysłany: 2016-02-19 20:16

Czuwaj! Jest Panów dwóch! + autor. Oj, dziadkowie, dziadkowie. Pomyślcie raczej o kwaterze...

Tylko? @ 92.40.249.*

wysłany: 2016-02-20 20:24

Zapomniałeś Firmy ,,Gardena" Całe Miasto ich, Czytało ️ A To znaczy!!! Że Jestem !!! Najlepszym 👽 . 👍

Duch @ 92.40.249.*

wysłany: 2016-02-20 21:00

Moja, przygoda , była !!najpiekniesza! W Moim ,Życiu/ :)

m.n. @ 83.10.38.*

wysłany: 2016-03-01 22:13

to jest żałosne....

m.n @ 83.10.38.*

wysłany: 2016-03-01 22:18

to,że nie macie tematu na życie.to jest smutne.Ja też byłam harcerką, no i co?co to ma za znaczenie? bierzcie sie za sprawe Dworu a nie za bajdy sprzed 60 lat. Spieprzyliście sprawę, Panie Jacku.Pan spieprzył!!!!Amen!

m.n. @ 83.10.38.*

wysłany: 2016-03-01 22:20

jaśniej? PAN SPIEPRZYL

Rzyg @ 78.88.141.*

wysłany: 2016-03-02 08:19

Co tu za bełkot nie na temat? Wyraźnie pojawiają się tu komenty nowych psychicznych.

Jacek Jakubiec @ 46.169.30.*

wysłany: 2016-03-02 10:24

Racja. Osobnik "m.n." to casus specjalny. Tu określa się jako była harcerka (zatem Szanowny Rzygu, była druhna jednak muska zadany temat), waląc we mnie od serca i po skautowsku, szczerze "do bulu". Za to w korespondencji przez "kontakt" druhna "m.n." ujawnia się nie tylko z adresu mailowego (wymieniliśmy posty, dziękuję, wystarczy) ale z imienia... Marcin oraz z jednoznacznie męskiego nazwiska (którego nie podam, wersal obowiązuje...). Obojnak? Dodam, że także w tamtym dyskursie walił we mnie tzw. jobami, informując że dla niego/dla niej? - jestem NIKIM. Jakby zamykając dialog. To było miesiąc temu i myślałem, że mu/jej przeszło. Ale nie !
Podsumowując:
1) Czy sprawę Dworu SPIEPRZYŁEM do końca i nieodwołalnie, to się jeszcze okaże. Fakt, że zmarnowanych czterech już lat nikt temu zabytkowi nie zwróci...
2) A wątek harcerski rozwija się znakomicie, że serce rośnie. A piszę to nazajutrz po jakże krzepiącym Dniu Żołnierzy Wyklętych. Dla zainteresowanych: z tematem harcerskiej "Dwudziestki Piątki" przeniosłem się do "fejsbuka".

bu3las @ 83.30.162.*

wysłany: 2016-03-03 01:59

Czytając powyższe nasuwa się nieodparcie lektura "Miedzianki. Historia znikania" F. Springera. Pożółkłe fotografie, wsiąkający w przeszłość mikroświat czyichś emocji, młodości... Ale też czasów powojennej odbudowy. Świat nie tak kolorowy jak dziś, szarobiały, właściwie bury.

"Model w Polsce bezsensownie obcy, jak cala bolszewia." - zdecydowana ocena.

A Jacek Kuroń obalał komunizm. Był przeciwny lustracji i to zdecydowanie, emocjonalnie, jak pamiętam jego wystąpienia telewizyjne. A przecież to szczery, zagorzały społecznik. Pomieszane to wszystko.

Ja próbowałem do harcerstwa wstąpić samodzielnie kilkukrotnie. Rodzice tego nie pochwalali, ale i nie przeszkadzali. Zawsze natrafiałem na jakieś trudności, niezborność, chyba korupcję. Także, źle mi się akurat harcerstwo kojarzy z lat sześćdziesiątych i późniejszych. Pewnie przez te walki frakcyjne, nie orientowałem się w nich.

Mimo, że młodość ma swoje dobre strony, wiadomo, to jednak obecne czasy są dla mnie dużo lepsze.

AS @ 78.88.141.*

wysłany: 2016-03-07 10:37

Ta JG jakaś szaleńców pełna. Odnośnie tutejszych wpisów. A ponieważ "Czas ucieka, wieczność czeka", to człek tego nie przeczeka!" Widocznie taki już los Dworu Czarne. Nie wszystko w życiu musi się udać. Ilu u nas w Polsce ludzi ma spartolone życie przez władzę, sprowadzoną na moskiewskich bagnetach? Niemniej jednak Dwór Czarne nie ma fartu...taki los...

z-grześ @ 188.146.130.*

wysłany: 2016-03-16 00:56

Jacku. Nie przejmuj się tymi hejtami.
Ten, kto nie był w 25-tej tego nie zrozumie.
A do Twojego bloga można jeszcze dodać parę. wspomnieniowych smaczków. Ale to inna bajka, której niewtajemniczeni nie są w stanie zrozumieć.
Do zobaczyska.
Czołem, społem, niebawem

Ala @ 82.181.4.*

wysłany: 2016-12-06 06:42

Jacku, z przyjemnością przeczytałam.... i wzruszyłam się. :)
Harcerstwo, nasza młodość... Należałam do innej drużyny, do innego hufca (Wrocław Południe). Mam do dzisiaj w szufladzie wszystkie chusty harcerskie ze wszystkich obozów i zgrupowań ogólnopolskich. I pamiętam te moje obozy, zgrupowania, wycieczki, druhów i druhny. Zdjęć niestety niewiele....
Życzę Wam pięknego JUBILEUSZU 60-lecia! Czuwaj!
Harcerstwo. To były wspaniałe czasy...

Wpisz swoje imię, pseudonim:

Wpisz treść: